czwartek, 30 czerwca 2016

Do Pol(s)ki!!!





Polska jest jak piękna dziewczyna. Dorastała targana wieloma rozterkami. Walczyła o siebie z różnym skutkiem, ale zawsze zacięcie. Dzisiaj jest:
  • atrakcyjniejsza od Niemki, bo więcej w niej spontaniczności;
  • łagodniejsza od Włoszki, bo mniej w niej temperamentu, choć niemało energii;
  • ma tez w sobie dużo klasy, jak Francuzka, choć nie chowa się tylko pod drogimi ubraniami i perfumami;
  • ma w sobie więcej ciepła od mieszkanki Skandynawii, jest zgrabniejsza i schludniejsza od Brytyjki;
W żyłach Polki płynie słowiańska krew, w jej ciele bije wielkie, kochające, słowiańskie serce. Polka ma jeden problem – nie wierzy w siebie wystarczająco, nie wierzy w swoją wartość  i moc.

Moc zabrał jej najpierw kościół. Powiedział, ze jest słaba i grzeszna, że Bóg ja ukarze, że musi żyć według jego zasad, albo trafi do piekła. Religia zabrała Polce prawdę o Bogu. Manipulowała dziewczyną tak długo, aż ta uwierzyła, że Boga znajdzie tylko w kościele, że swoją duchowość może zrealizować tylko w religii. Zabrano jej wsparcie Boga, a pokazano go jako starszego pana, który rozlicza ją i karze. Kazano chodzić co tydzień do budynku pełnego sztucznych figur, sztucznych słów, sztucznych ruchów, gdzie ma siedzieć cicho i potulnie, bo ksiądz patrzy. Kazano jej modlić się do trupa wiszącego na krzyżu. Powiedziano jej, że prawdziwą miłość znajdzie tylko w ślubie kościelnym.

Potem dziewczyna pogrążyła się jeszcze bardziej. Poślubiła Unię Europejska i pozbawiona mocy, odebrała sobie też niezależność. Licząc na bogatego męża, który zapewni jej bezpieczeństwo, pięknie umebluje dom, kupi nowe auto… trafiła w sidła kogoś, kto w imię pomocy słabszym ściągnął do jej domu harem kobiet obleczonych w chusty. Nie sądził, że harem zwali mu się na głowę. Chciał tylko z syryjskiej wojny wydobyć jak najwięcej dóbr materialnych, coś ugrać w politycznych ustawkach. Przeliczył się, bo pozbawił domu milionów ludzi, którzy stanęli teraz na jego ganku.


Polka jest rozdarta. Między kościołem a mężem - UE, między poczuciem niskiej wartości  a walecznym sercem, które pragnie wolności. Chciała bezpieczeństwa finansowego, ale wyszła za mąż za kata, który mówi jej w co ma się ubierać, co jeść, gdzie mieszkać, jak żyć, a z wszystkich pieniędzy które jej dał słono ją rozliczy. Chciała znaleźć Boga, a uwikłano ją w coniedzielne klęczenie pod krzyżem. Bóg NIGDY NIE KAZAŁBY JEJ KLĘCZEĆ POD KRZYŻEM! Bóg do niej krzyczy: jesteś wielka, możesz wszystko!!! Ale ona tego nie słyszy… bo facet w czarnej sukience, jego mikrofon, smętne kościelne organy wszystko zagłuszają…


Część Polki szuka wsparcia  u kościelnego Boga, a druga część u męża - UE. Polka nie wierzy, że może sama!!! Polka nie chce tego dostrzec, że jest na tyle silna, że może uwolnić się od swoich oprawców. Polka woli toczyć wewnętrzną walkę, zamiast odrzucić wszystko i poszukać nowej, trzeciej drogi. Jej własnej drogi!!! Jej własnego Boga, który nie  chciał budowy świątyń, który mówił: Królestwo jest w Tobie!!!

Bóg jest tam, gdzie jest miłość droga Polko. To takie proste. Kochaj siebie Polko! Jak pokochasz siebie, będziesz w stanie znaleźć  takiego męża, przy którym będziesz wolna, który da Tobie miłość i któremu Ty dasz miłość i będziecie się wzajemnie kochać, a nie ubezwłasnowolniać! Pol(s)ko! Obudź się!

Nie porównuj się z Niemką czy Francuzką!!! Nie jesteś ani Niemką , ani Francuzką, ani Włoszką. Jesteś Polką! Jesteś jedyna w swoim rodzaju!!! Ty sama wiesz, co dla Ciebie najlepsze! Żaden mąż, żaden Bóg opowiedziany przez religię, żadne koleżanki Europejki Ci nie pomogą. Sama zawalcz o siebie! Bądź dzielna! Powodzenia!

Pasja. Ale o co chodzi? Część 2.

Jak żyć z pasją? Oto kilka wskazówek (zachęcam do przeczytania części 1.)

Po drugie: miłość. Ufff… Przetrudne zagadnienie:) Moim skromnym zdaniem miłość musi być pasją. Inaczej nie jest miłością. Jeśli w jakimkolwiek rodzaju miłości, czy do rodziców, czy do partnera nie ma w nas pełnego zaangażowania, oddania, poczucia, jakbyśmy się w tej miłości kąpali, to oznacza, że jej po prostu nie ma. I nie chodzi o to, że jej nie ma, bo nas ktoś nie kocha… Nie ma jej, bo to my nie kochamy.

Prawdziwej miłości nigdy nie znajdziemy na zewnątrz. Miłość zaczyna się, kiedy pokochamy siebie. Tak naprawdę, na 100% obdarzmy miłością najpierw siebie, a potem znalezienie jej w oczach innych będzie łatwizną. Jeśli nie pokochamy siebie, to nie będziemy w stanie dostrzec czy i jak kochają nas inni. I nie będziemy w stanie tej miłości innym dawać.
A dopiero dawanie daje spełnienie. Jeśli nastawisz się, że mężczyzna ma realizować Twoje zachcianki, to albo zgnuśniejesz z pantoflarzem, albo prędzej czy później się rozwiedziecie. Nie chodzi o to, żeby mieć męża, partnera, bo inni mają, taka jest kolej rzeczy i jeśli jesteś singielką, to coś pewnie nie tak i szybko trzeba sobie kogoś przygruchać, żeby był. Nie. Wiążąc się z drugą osobą trzeba się nastawić na dawanie. Oboje chcecie, żeby Wam było dobrze. Nie oczekuj spełniania marzeń. Sama je spełniaj. A co do mężczyzny, spraw, żeby się przy Tobie dobrze czuł. Po prostu.

Kiedy odnajdziemy prawdziwą miłość przede wszystkim do siebie, następnie do drugiego człowieka i do świata, odnajdziemy też pasję. Pasję kochania.

wtorek, 14 czerwca 2016

Co to znaczy być dobrze ubraną?

 

Bardzo łatwo jest zyskać miano dobrzej ubranej, kiedy ma się wypchany pieniędzmi portfel, korzysta z porad stylistki i zaopatrzy szafę w najdroższe ciuchy znanych domów mody.


Tymczasem bycie dobrze ubraną , to przede wszystkim dobór pasujących do naszej figury fasonów, odpowiadających naszej urodzie kolorów oraz dbanie o zwykłą schludność.

UWAGA!!! Moim zdaniem możemy super wyglądać w brudnych, pomiętolonych, dziurawych, starych szmatach! I możemy wyjść nieuczesane, nieumalowane i być piękne! Ważne jest, czy kochamy same siebie i jak się same ze sobą czujemy. To jednak szersza tematyka, która poruszę w kolejnych postach. Ten artykuł ma służyć kilku praktycznym poradom i wskazać, że nie musimy wydawać setek tysięcy złotych na ubrania lub koniecznie podążać za trendami, aby uchodzić za dobrze ubraną. Mam nadzieję, że zrozumiecie mój przekaz
:)
Pójście do stylistki jest uzasadnione, jeśli chcemy najzwyczajniej zdobyć wiedzę o tym, jak łączyć kolory, jakie kroje pasują do naszej figury. Jeśli jednak ma nas ubierać na co dzień, czy nawet tylko okazyjnie, to niekoniecznie zasługujemy na miano dobrze ubranej – przecież ubiera nas ktoś inny! A my tylko płacimy za dobrze wykonaną usługę…

Wystarczyłoby poświęcić samej sobie trochę czasu przed lustrem. Pomierzyć różne fasony ubrań i najzwyczajniej przyjrzeć się swojej pupie, udom, biustowi, czy wyglądają dobrze. Spojrzeć szczerze i obiektywnie. Podobnie z kolorami: przyłóżmy do naszych pięknych buziek każdy z kolorów i popatrzmy, jak się na jego tle prezentujemy. Czy nasza twarz wygląda na rozświetloną, a może jakoś tak smutnawo?

Czy nie lepiej poznać samą siebie? A dzięki temu nabrać pewności i bez obaw mówić: „ja sama wiem, co jest dla mnie najlepsze”?

PIERWSZA RADA DLA DOBRZE UBRANEJ KOBIETY:

Dowiedz się, jakie fasony ubrań pasują do Twojej figury.

Jak to zrobić bez pomocy stylistki?
1) Zbierz wszystkie dostępne modele spodni, bluzek, marynarek, spódniczek, sukienek… Jeśli nie masz wszystkiego w szafie, zajrzyj do szaf kobiet wokół Ciebie: mamy, cioci, siostry, bratowej, kuzynek, przyjaciółek. Jeśli to kobiety, które są serduszkiem z Tobą, na pewno Cie wesprą…
2) Po dokonaniu zbiorów zamknij się sama w pomieszczeniu z dużym lustrem, obiecaj sobie szczerość i obiektywizm (bez przesadnej krytyki, bez mówienia „może być”… ma być idealnie) i przymierzaj do woli, w różnych konfiguracjach…
3) Pamiętaj o tak ważnym gadżecie, jak pasek: testuj każdą opcję również z paskami w różnych kolorach. Czasem ten jeden szczegół potrafi sprawić, że bluzka lub sukienka będzie wyglądać zupełnie inaczej!
4) Jeśli lubisz nosić obcasy – mierz z obcasami, jeśli tylko płaskie buty – przetestuj wszystko z płaskimi butami.
5) Rób sobie zdjęcia – na monitorze komputera wszystko będzie widoczne jak na dłoni.
6) Jeśli masz kogoś zaufanego, możesz poprosić o pomoc w ocenie na żywo lub zdjęć. Proponuję jednak stanąć sama ze sobą twarzą w twarz i zaufać swoim wyborom
7) Naszkicuj (jeśli masz tę umiejętność) lub spisz wszystkie modele, konfiguracje, w których wyglądałaś dobrze. Opisz szczegółowo, jakie długości sukienek są dla Ciebie, jakie kroje, np. ołówkowa, czy rozkloszowana? Jakie rodzaje dekoltów? Przy szyi, w serek? Spodnie rurki? Dzwony? Kieszenie na pupie małe czy duże? Bądź szczegółowa! To wszystko zaprocentuje na przyszłość!
8) Teraz już wszystko wiesz! Na podstawie sporządzonej ściągi łatwo zrobisz porządki w szafie. Zabieraj ją na każde przyszłe zakupy!

DRUGA RADA DLA DOBRZE UBRANEJ KOBIETY:

Dowiedz się, jakie KOLORY ubrań pasują do Twojej URODY.

Sądzę, że wiele dowiesz się podczas procesu weryfikacji fasonów. Pewnie uda Ci się już określić, które kolory ewidentnie Ci odpowiadają. Dla uzupełnienia wykonaj wspomniany już przeze mnie sposób: stań przed lustrem i przykładając do twarzy przeróżne kolory, przyjrzyj się sobie, czy twarz się rozjaśnia, czy może coś nie gra, staje się smutnawa i bezbarwna. Jak pisałam wyżej, poproś o wsparcie bliską osobę, zrób sobie zdjęcia. To prostsze niż myślisz!

TRZECIA RADA DLA DOBRZE UBRANEJ KOBIETY:

ZADBAJ O SWOJE UBRANIA.

Jakkolwiek banalnie i głupio to zabrzmi, to zawsze:
1) prasuj ciuchy: choćbyś włożyła najpiękniejszą i najdroższą bluzkę, jeśli będzie wymiętolona, to będziesz po prostu wyglądała niechlujnie..
2) zmechacone, wyblakłe ubrania najlepiej wyrzuć lub oddaj; jeśli jesteś do nich przywiązana, to noś je w domowym zaciszu; kobiety, którym zależy na opinii dobrze ubranej nie pokazują się w znoszonych ciuszkach, choćby idealnie podkreślały ich figurę i urodę;
3) pamiętaj o czystości butów;  nawet najpiękniejszą stylizację zepsują przykurzone czółenka…

CZWARTA RADA DLA DOBRZE UBRANEJ KOBIETY:

NIE PODĄŻAJ ZA MODĄ.

Bycie dobrze ubraną nie jest moim zdaniem ściśle połączone z podążaniem za trendami. Hitem sezonu jest kolor błękitny, a Ty wyglądasz w nim blado? Chyba lepiej wyglądać dobrze niż modnie? Kompletując naszą garderobę według tego, co jest modne, możemy się nieźle pogubić. Określiłyśmy już swoje fasony i kolory. To dzięki doborze odpowiednich modeli ubrań i kolorów wyglądamy dobrze, a nie dzięki włożeniu pierwszej lepszej, ale najmodniejszej rzeczy sezonu. Dopasowujmy modę do siebie, a nie siebie do mody:)

Podsumowując, nie ma nic bardziej wartościowego niż poznanie siebie przez samego siebie. Nawet w tak przyziemnym aspekcie jak ubiór. A następnie trzymanie się swoich zasad i przekonań i nieuleganie narzuconym nurtom…

Na koniec jeszcze raz przypominam: NIEWAŻNE, W CO JESTEŚ UBRANA – DOBRZE WYGLĄDASZ WTEDY, KIEDY CZUJESZ SIĘ DOBRZE SAMA ZE SOBĄ!!!

niedziela, 13 grudnia 2015

Lepiej być zdradzoną żoną, czy porzuconą kochanką? Część 1.

Jak w ogóle śmiem porównywać? Puszczalską szmatę do głęboko zranionej, pełnej klasy, poważnej  żony? Przecież małżeństwo ma większą wartość, niż jakiś tam ukrywany związek na niby! Potwierdzone na papierze, zawarte przed wysokiej rangi urzędnikiem świeckim i/lub kościelnym…

 

Zgadza się. Gdyby jednak pominąć kwestie prawne, kościelne oraz imprezę za kilkadziesiąt tysięcy złotych? Pozostaje relacja damsko-męska. I czy to jest żona, czy kochanka -  serce i uczucia posiadają obie (porównuję oczywiście dwie kobiety kochające mężczyznę, a nie wyrachowane babska, które uwodzą żonatych mężczyzn dla podbudowania poczucia własnej wartości, lub innych statusowo-materialnych pobudek). 

 

Gdybym miała wybierać, wolę być zdradzoną żoną. Dlaczego? Krótko mówiąc kochanka poświęciła i zaryzykowała więcej. A gdy związek się nie udał, także straciła więcej. 


      POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA


Wszyscy w życiu szukamy miłości. W naszej naturze jest łączenie się w pary, życie w „stadzie”. Chcemy być kochani, akceptowani, mieć kogoś dla siebie. Pod przykrywką miłości chowa się jednak coś znacznie ważniejszego w naszej hierarchii potrzeb: POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA. 


Właśnie dlatego powstała instytucja małżeństwa. Ludzie sądzą, że związek potwierdzony na papierze oznacza posiadanie kogoś na własność. Kogoś dla siebie, kto ma obowiązek być przy nas i się nami opiekować. Ba! Kobiety sądzą, że mężczyzna to taki „spełniacz” wszystkich zachcianek i oczekiwań.
Porzuconą żonę to właśnie boli najbardziej. Często mówi, że straciła grunt pod nogami, że wszystko się rozsypało. Prawdą jest, że utraciła poczucia bezpieczeństwa. Tu nawet nie chodzi o miłość i złamane serce. Straciła osobę, która do niej należała, zawsze była dla niej, często organizowała jej świat, przynosiła pieniądze itd. Każdy układ jest inny. Małżeństwo oczywiście nie oznacza posiadania kogoś na własność. To decyzja, zawarcie pewnego rodzaju układu, umowa. Nie wszyscy to rozumieją. W każdym razie po wypowiedzeniu takiej umowy, nazywanej rozwodem, kobieta zawsze otrzymuje prawne namiastki poczucia bezpieczeństwa, jak dom, na który często zapracował tylko facet, kiedy nie zarabia, otrzyma dla siebie alimenty, itp. Można mnie oskarżać o materialistyczne podejście do sprawy, ale taka prawda.


A co z kochanką? Ona o poczuciu bezpieczeństwa w takim związku nawet nie zamarzy. Kwestie materialne są oczywiste – jest niezależna, nawet jeśli on ją wspiera, to nigdy nie wie, kiedy to się zmieni. Musi sama o siebie zadbać. Nigdy nie ma pewności, czy jeśli zdradził żonę , to nie zdradzi też jej. Tragiczną  opcją jest, kiedy żyje w ciągłym zawieszeniu: słyszy, że on chciałaby się rozwieść, ale dzieci, podział majątku…  i ciągnie się to w nieskończoność. Ona kocha i czeka, a w głębi serca rośnie niepewność podszyta strachem. A kiedy zakończą ten związek, to mocno zmęczona nie ma ochoty i siły nawet pomarzyć , że kiedykolwiek w relacji damsko-męskiej może być szczęśliwa.
Może to okrutne, bo żona także po rozstaniu cierpi. Ta jednak ma na koncie czas, kiedy byli szczęśliwi, kiedy czuła się bezpieczna. Kochanka tego nigdy nie zaznała. 

CDN.

Do kościoła muszę...




Uwaga... Wpis przedstawia niepopularne poglądy, zanim zaczniesz czytać, otwórz umysł... :)

Wiara, religia, duchowość to bardzo delikatne sfery naszego życia i trudne tematy do rozmów. Szczególnie w naszym kraju. Czytając niemiecką prasę natknęłam się kiedyś na artykuł pod tytułem "Die tief katolische Kirche in Polen". Tłumacząc na nasze :) : głęboko katolicki kościół w Polsce. Wiem, wiem... niech sobie niemiecki redaktorzyna myśli i pisze, co chce :)

Zastanowiłam się jednak, co to oznacza, że Polacy są głęboko katoliccy... z perspektywy młodej Polki, wychowanej w rzekomo niezastąpionym i niepodważalnym duchu katolicyzmu. Otóż dla mnie to nie ma pozytywnego wydźwięku. "Głęboko katoliccy" nie znaczy świecący przykładem wiary w Boga, a raczej bezmyślnie dreptający do kościoła co niedziela, bo mama kazała, bo sąsiad idzie, co pomyśli sąsiadka, jeśli nie zobaczy mnie podpierającej zawsze tej samej ściany obok konfesjonału...
Generalizuję. Jednak daleka od prawdy nie jestem. I choć narażam się na wiadro pomyj i hejtu, to proponuję szczery rachunek sumienia i przyznanie się samemu przed sobą... Czy przypadkiem nie bierzemy udziału w efekcie owczego pędu? Dziadkowie chodzili do kościoła, rodzice, sąsiedzi, znajomi, więc dlaczego mam się wyłamywać? Tak trzeba i już. 


Czy zadałeś sobie kiedyś pytanie jaki jest cel Twoich wizyt w kościele? Jakie są Twoje osobiste pobudki?  Co to dla Ciebie znaczy? Co Ci to daje? Czy skoro wszyscy w Twoim otoczeniu uważają, że to słuszne, to rzeczywiście mają rację? Skąd wiemy, że to, co silnie, wielkie, niepodważalne, na wskroś prawdziwe i prawidłowe  rzeczywiście takie jest? Bo większość tak twierdzi?

W jakim świecie żylibyśmy dzisiaj, gdyby Kopernik nie wyłamał się z tłumu wierzących, że ziemia jest płaska? Przecież większość była innego zdania. A większość ma zawsze rację...

Chcę żyć z szeroko otwartymi oczami, dlatego często poddaję w wątpliwość najbardziej stałe rzeczy w moim życiu. Na religię też przyszedł czas. Sięgnęłam do wielu źródeł (można się zastanawiać czy były słuszne czy nie, lecz na pewno szalenie ciekawe...): filmów dokumentalnych, artykułów o prawdziwych obliczach kościoła, doświadczeń ludzi z bliższego lub dalszego otoczenia, wywiadów z księżmi, zakonnicami, liznęłam trochę historii, a na koniec wyciągnęłam własne wnioski: religia, a wiara w Boga to zupełnie oddzielne kwestie. I nieważnie czy to katolicyzm czy islam. Kościół to niestety instytucja wymyślona przez ludzi, a religia to sposób, żeby mieć nad kimś władzę.


Kilkaset lat temu na polskich wsiach niepójście w niedzielę do kościoła oznaczało karę grzywny lub karę cielesną. Do chrztu polski musiało dojść, bo inaczej ówczesny zalążek Państwa Polskiego byłby zrównany z ziemią. W książkach historycznych poczytamy niestety o papieżach, którzy byli jak władcy, decydowali o polityce w całej Europie, decydowali kto ma być żoną króla na dworze francuskim, a jeśli im nie odpowiadała, zarządzali rozwody...
Czy dziś jest inaczej? Niestety nie. Kościół  jest upolityczniony. Księża mówią nam, na kogo oddać swój głos w wyborach. Dlaczego? Co ich obchodzi polityka? Bo chcą mieć na nią wpływ… Bo chcą decydować, na swój sposób rządzić…

A ja chciałabym, żeby w kościele interesowano się moją duchowością, wspierano mnie w trudnym, pełnym wyzwań życiu, wskazywano drogę do bycia lepszym człowiekiem. Chciałabym tam pójść w niedzielę, żeby zaczerpnąć dobrej energii na cały tydzień… Żeby ksiądz był jak mój osobisty terapeuta, który powie, że jestem fajna, silna, dam radę…

Tymczasem słyszę, że świat jest zły, że jestem grzeszna, nic nie znaczę, jestem owieczką… To chyba nieprzypadkowe porównanie :) Mówią nam wprost, że jesteśmy owcami, a oni nas przeganiają w kierunku, w jakim chcą :)


Nie chcę nawet poruszać kwestii hipokryzji we współczesnym kościele, księży rzekomo żyjących w celibacie, mających dzieci, kwestię homoseksualizmu, mrożące krew w żyłach niezliczone historie molestowania dzieci w sierocińcach przy zakonach, finansową pralnię pieniędzy przy Watykanie, majątek kościoła, brak jakiejkolwiek skromności. Jeśli będziesz chciał, sam sięgniesz do źródeł i zaczerpniesz tej wiedzy.


Czy Bóg chciał, żebyśmy czuli się mali, grzeszni, przychodzili do obcego mężczyzny za drewnianą kratką w konfesjonale i opowiadali o swoich błędach? Szczerze w to wątpię. Sądzę, że Bóg jest ponad to wszystko. Wie wszystko i słyszy nas z każdego miejsca. Nie musimy wysiadywać w zimnych ławkach kościoła i kupować sobie odpustu grzechów , żeby trafić do nieba. Nie potrzebujemy kościoła, żeby być dobrymi ludźmi. Boga potrzebujemy. Duchowości w naszym życiu również. Jednak odnajdźmy ją w sobie. Czy masz 85 lat i nosisz moherowy berecik czy jesteś super nowoczesną 20-latką, jesteś przede wszystkim niezależną, myślącą istotką... I nie musisz się uzależniać od opinii faceta w kiecce, który wmawia Ci, że tylko jego prawda jest prawdą.


Może to zabrzmi patetycznie, ale moim skromnym zdaniem Bóg raczej chciał, żebyśmy czuli się wielcy i wolni. Chciał, żebyśmy sami byli trochę Bogami. Żebyśmy kreowali nasze życie i naszą osobowość na ludzi mądrych, silnych i wolnych. Na ludzi będących dobrymi wilkami, a nie tępymi owieczkami… 


W naszych sercach zapisał, co jest dobre, a co złe. Żadna religia nie musi nam mówić, że nie mamy zabijać. Czy kiedyś zrobiłeś coś nie do końca fair? Może skłamałeś? Ich choć z całych sił wmawiałeś sobie, że to nic takiego, to jednak coś tam w środku gryzło... To coś to sumienie - narzędzie, w które nas wyposażył i dzięki któremu bezproblemowo odróżnimy dobro od zła. 


Sądzę, że połączenie z Bogiem możemy odnaleźć w sobie. Nie potrzebujemy wystawnego budynku i sztucznych obrzędów. Dlaczego śmiem tak twierdzić? Jesteś katoliczką/katolikiem? To zajrzyj czasem do biblii... Interpretuj sam/a: „Nie budujcie mi świątyń z drewna ni kamienia, przełamcie drewno a ja tam będę, podnieście kamień a mnie znajdziecie”. Jest to cytat z apokryficznej ewangelii wg Filipa. Dlaczego apokryficzna? Otóż kościół uznał, że nie była dość natchniona, żeby wchodzić w skład najważniejszych ewangelii czytanych w kościele... 


Miłego dnia :)

niedziela, 29 listopada 2015

Niedziela...

Ukochany weekend. Kochamy go jeszcze w sobotę lecz niedziela już nas przygnębia. Bo jutro znów trzeba wstać wcześnie i gnać do obowiązków, do pracy, do szkoły… Przez ściskanie żołądka ledwie dajemy radę wepchnąć w siebie niedzielny rosół. Warto zauważyć, że jutro odbiera radość z dzisiaj!

Dzisiaj jest dzisiaj! Jutrem zajmuj się jutro!

A teraz szamaj ten pyszny rosół, powoli, delektuj się smakiem…Pietruszka, makaronik, marchewka…
  • Przyrządziłaś go sama? To bądź z siebie dumna!
  • Przyrządził go ktoś dla Ciebie? Bądź wdzięczna!
  • Jesteś przy stole sama? Super – delektuj się spokojem i ciszą.
  • Masz towarzystwo? Przyjrzyj się siedzącym z Tobą. Jakie mają nastroje? Uśmiechają się do Ciebie? Nie? To zrób to pierwsza!!!
  • Spraw, żeby te kilka chwil, było najlepsze, jakie tylko może być! Ciesz się małymi rzeczami. Rosołem. Tym, co masz tu i teraz.
Życie to niedzielne rosoły…Wielkie chwile radości, jak pierwsza randka, zdany egzamin na studiach, wprowadzenie się do nowego domu, dzień ślubu, świętowanie dnia Twoich urodzin… są piękne, dają szczęście, lecz zdarzają się rzadko. To nie z nich składa się życie.

Życie to codzienny obiad, codzienne parkowanie samochodu w garażu, codzienne wynoszenie śmieci. Możesz sprawić, że każda z tych pozornie szarych chwil może być najszczęśliwsza, najradośniejsza, a wtedy całe Twoje życie i cała Ty będziesz najszczęśliwsza, najradośniejsza…:)
Powodzenia!